Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/734

Ta strona została przepisana.

Zdyszali, przerażeni, nie odpowiedzieliśmy.
No, no, — łagodniejszym i słodziuchnym głosem rzekł la Levrasse, — otwórzcie swawolniki. A to chyba feralny dzień dzisiaj? Bamboche chowa się, wy się zamykacie... To bardzo wesoło, bardzo zabawne, ale długo trwać nie powinno. No, no, otwórzcie, niosę wam wino.
— Nie otwierajmy, — rzekła mi Baskina co raz mocniéj przelękła, bo nieszczęśliwa domyślała się tego, czego ja w mojéj niewiadomości domyślić się nie mogłem.
— Niech wyłamią drzwi... niech mię zabiją... kiedy chcą... na szczęście Bamboche umknął, — w uniesieniu zawołała.
— Marcinie!... Baskino!... czy wy otworzycie? — wołał la Levrasse wstrząsając drzwiami.
Nagle dało się słyszeć kilka uderzeń z zewnętrznéj strony powozowych drzwiczek.
Wtedy usłyszałem jak w kajucie matka Major rzekła do la Leyrassa:
— O! ho! ktoś się dobija do drzwiczek.
— To ten łotr Bamboche, chce żebyśmy go puścili, — powiedział głos pajaca, — nie otwierajmy mu...
— To Bamboche... jesteśmy ocaleni, — zawołała promieniejąca Baskina ściskając mi obie ręce.
— I cóż, otworzycie czy nie? — wołał wściekły la Leyrassc, — chcecie żebyśmy drzwi wysadzili?