Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/737

Ta strona została przepisana.

Drugą ręką schwycił mię, gwałtownie odepchnął na stronę, i swą gorejącą pochodnię cisnął natychmiast pomiędzy mierzwę rozrzuconą pod powozem.
Ciąg powietrza pochodzący z otworu przez który się wymknęliśmy, tém mocniej podniecił ogień, tak że wnet płomienie zewnątrz i wewnątrz ogarnęły powóz, gdyż Bamboche podłożył także kilka pęków słomy przy drzwiczkach, któremi będący w powozie jedynie tylko wyjść mogli.
— Gore!... zawołałem, skorom przemówić zdołał, wszystko to bowiem przeminęło szybko jak błyskawica.
— Tak jest... gore! — odpowiedział Bamboche blady i wyrazem dzikiéj radości mocno zmieniony. — Tak jest... gore!.. szatany w kajucie zamknięte usmarzą się jak na ruszcie; drzwi od garderoby zamknięte, a drzwiczki zewnętrzne ćwieczkiem zabiłem!
— O!... jak krzyczą... czy słyszycie!... — rzekła Baskina równie jak ja przerażona jękami wydobywającemi się z powozu, którego podłoga już się paliła.
— Zaraz oni ucichną, — powiedział Bamboche.
A potém dodał przyspieszonym głosem:
— Teraz daléj na Lucypera!... za dwie godziny dostaniemy się do lasu... znam drogę.
— Jakto...wszystko troje razem? — zawołałem —