to niepodobna... siadaj ty z Bambochem... ja sprobuję zdążać za wami.
— Czy ty mię usłuchasz! — okropnym głosem wrzasnął Bamboche.
I obróciwszy mię, wrzucił, że tak powiem, na Lucypera już okiełznanego, który przestraszony płomieniem, chrapał, tulił uszy, rył kopytem, chciał zerwać uzdzienicę którą był przywiązany do pala.
— Jesteś lżejszy ode mnie, — rzekł mi Bamboche, — zostań na siodle, Baskinę umieścisz przed sobą, niech się ciebie trzyma, ja wsiądę na grzbiet osła... żywo... żywo!
Baskina lekka jak ptaszek za jednym poskokiem przede mną usiadła.
Nieszczęśliwi zamknięci w powozie przerażające wydawali krzyki, Bamboche nożem odciął postronek przytrzymujący Lucypcra... Przestraszone zwiérzę skoczyło i pobiegło jak opętane; w tej saméj chwili Bamboche wskoczył mu na grzbiet i zawołał:
— Puszczaj go, bo ucieka od ognia... jest na dobréj drodze.
Ciężar nasz nic nie znaczył dla tego wielkiego, nadzwyczaj silnego osła; ale choćbyśmy trzy razy więcéj ważyli, byłby równie szybko popędził, bo go pożar okropną przejmował trwogą.
Bamboche mocno ściskając kolanami grzbiet Lucypera i silnie bijąc go piętami, odwrócił się aby
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/738
Ta strona została przepisana.