ten odwet, w którym żadnego nie mieliśmy udziału, według nas był zasłużonym.
Szczęśliwi że oswobodzeni, układaliśmy tysiące planów jedne nad drugie niedorzeczniejszych; mieliśmy nakoniec kosztować wszelkich uciech, wszelkich słodyczy życia wolnego, bezczynnego i zamożnego, bo jak nas upewniał Bamboche, byliśmy bogaci, niezmiernie bogaci. Nie myśleliśmy wcale zaprzeczać mu tego; wreszcie nade dniem miał nam skarb nasz pokazać.
To niespodziane bogactwo dziwiło nas i zachwycało, szczególnie radowaliśmy się że byliśmy zupełnymi panami naszéj woli, że mogliśmy rozrządzać według upodobania czasem, który odtąd razem i jak najweseléj przepędzać mieliśmy.
Bamboche, nieugięty i nienasycony w życzeniach, wyliczał ciągle jak piękne suknie kupi Baskinie, jak nieustanne wyprawiać sobie będziemy uczty. Mówił mi także często że mi kupi piękny złoty zegarek. Napróżno wymawiałem się od tego daru, on uporczywie przy swojém obstawał. Do tak kosztownego cacka miał być dołączony jeszcze łańcuszek z dewizkami, a na kopercie zégarka Bamboche zamyślał wyryć napis: dar Bambocha i Baskiny ofiarowany ich bratu Marcinowi. Pomysł dowodzący tyle przychylności rozczulił mię, przyjąłem zegarek; wypadało go tylko kupić.
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/740
Ta strona została przepisana.