Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/742

Ta strona została przepisana.

Odpiął kaptur pokrywający jednę sakwę, u my nieco zawiedzeni i zdziwieni ujrzeliśmy że wydobył z niej parę pistoletów i rożek z prochem.
— Czy to już wszystko! — zawołała zdumiona Baskina, — czy to już całe nasze bogactwo?
— Wziąłem to abym miał czém bronić cię i nas obu, w razie gdyby la Levrasse wymknął się był ze swojego rusztu i gonił za nami.
— Ab! rozumiem, — rzekła znowu Baskina. — Teraz gdzież są nasze bogactwa... pokaż-no... pręzdéj.
— Patrzcie, — tryumfująco rzekł Bamboche wydobywając z sakwy skórzany woreczek ze srébrną klamerką, poczerniałą ze starości.
— Zważno to Baskino, — dodał, — zważno Marcinie.
Oboje wzięliśmy woreczek do rąk; był bardzo ciężki.
— Jakto, w tym worku pełno srébra? zawołała Baskina.
— Srébra? — pogardliwie wzruszając ramionami rzekł Bamboche... — srébra? wielka mi osobliwość...
Poczém wyjął z kieszeni kluczyk i podając mi go (bom wówczas trzymał woreczek), rzekł:
— Otwórz... bracie...
Włożyłem kluczyk do małego zameczka i worek otworzył się.