mniejsza, wszystko nam jedno czyśmy bogaci lub nie. A tobie, czy wiele na tém zależało?
— Do pioruna!... i bardzo!... szło mi o was i o mnie samego! — zawołał Bamboche.
— Ale... nam, to wszystko jedno.
— Mnie zaś wcale nie jedno... — porywczo odparł Bamboche.
— To więc Baskina i ja nic u ciebie nie znaczymy... a tylko o tych straconych pieniądzach myślisz? — i ty, widzę, także jesteś niesprawiedliwy, — rzekłem do naszego towarzysza.
Ten wyrzut dotknął Bambocha, bo mocném pchnięciem nogą sakwę próżną daleko odrzucił, i rzekł wesoło:
— Ha! tém gorzéj... macie słuszność... Po cóż mam sobie psuć krew nadaremnie?... okradziono nas... cóż czynić! mniejsza o to... Uściskajcie mię, zbierzmy nasze żółtobrzuszki i niech żyje wesołość! bodaj to leśne życie!
I naksztalt trzéch oswobodzicieli Szwajcaryi, nad jeziorem stojących, uściskaliśmy się wpół na seryo wpół komicznie, powtarzając:
— Niech żyje wesołość, bodaj to leśne życie! Potém starannie przejrzeliśmy ołowiane blaszki, pomiędzy któremi znaleźliśmy cztery luidory, które Bamboche włożył do kieszeni, mówiąc:
— Będzie przynajmniéj czém zagasić pragnienie... byleby nie były fałszywe.
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/747
Ta strona została przepisana.