Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/751

Ta strona została przepisana.

— Bądź spokojna, — rzekłem Baskinie. — Widziałem że on dobrze pływa.
Bamboche śmiało rzucił się w wodę, którą zgłębiał laską, w miarę jak naprzód postępował.
— Z niewypowiedzianą radością ujrzeliśmy że przebył na drugi brzeg, zaledwie po pas w wodzie zanurzony.
— A to jakby kto żwirem wysypał! — zawołał do nas Bamboche, — czekajcie, zaraz powrócę. Nie lękaj się Baskino... weźmiemy cię wraz z Marinem na ręce.
Jak powiedział tak się stało. Rzeczka szeroka była najwięcéj na piętnaście stóp; wkrótce więc, uradowani weszliśmy na wyspę przebywając stosy skał, które ją prawie całkiem pokrywały, a z między których wyrastały olbrzymie dęby, jodły i kasztany.
Oprócz małej, zaledwie udeptanéj ścieszki, któja znaleźliśmy po upływie kilku minut, nie było tam śladu żadnéj drogi; w niektórych miejscach roęślinnej ziemi bujały wysokie, dzikie zioła. Zdążając tą ścieszką, w dziesięć minut zaszliśmy do jakiejś niezamieszkałéj lepianki bez drzwi i okien, niedawno jednak opuszczonéj, od strony bowiem, którą ie przybyliśmy otaczało ją kilka staj ziemi zasadzonéj kartoflami i inném warzywem; tu i owdzie, w małym ogródku, rosło kilka drzew gruszkowych, obfitym owocem obciążonych, winna latorośl pokryta