Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/753

Ta strona została przepisana.

parę dni... Mamy wodę, kartofle, kasztany, winogrona, gruszki... możemy żyć jak Bogowie.
— Ja zaś projektuje zabawić tu cały tydzień, — zawołała uradowana Baskina.
— Zostańmy więc dopóki sami zechcemy, — dodałem.
— Zgoda, — rzekł Bamboche, — ale piérwéj przekonajmy się czy nas kto ztąd nie wypędzi...
— Niestety! prawda... mogą nas ztąd wypędzić, smutnie powtórzyła Baskina, — jaka szkoda!...
— Nie smućmy się zawczasu, — odpowiedziałem, — a lepiéj przebiegnijmy wprzód całą wyspę... nie wiele to nam chwil zabierze.
W istocie trwało to niedługo.
W przeciągu godziny zapewniliśmy się że jesteśmy jedynemi mieszkańcami wyspy, którą téż przywłaszczając sobie nazwaliśmy Naszą wyspą.
Wieczorem, nim słońce zaszło, Baskina klękła przy małém jeziorku zimnéj i czystéj wody, podrzynającém stopy jednéj skały, i płukała przepyszne kartofle, Bamboche siedząc przy niéj, łuskał kasztany, ja zaś, pochylony nad ogniskiem lepianki, rozniecałem ogień z suchego drzewa, w którego gorącym popiele piec się miały kartofle i kasztany, uzupełniające naszę wieczerzę, złożoną już z przepysznych winogron i tuzina złocistych gruszek.
Tak zeszedł piérwszy dzień, który przepędziliśmy na Naszéj wyspie.