— Prawda...
— Opowiadanie to rozrzewniło mię... tyś korzystał z tego rozrzewnienia.... i odtąd byliśmy braćmi...
— Tak jest... i zawsze będziemy!
— Bardziéj niż kiedykolwiek... czuję bowiem że jestem lepszy jak byłem dotąd... i znowu wydarzyło mi się to... co mi się wydarza ilekroć wspomnę o nieszczęśliwym moim ojcu...
— Cóż to takiego? — spytała Baskina.
— Przekonawszy się że w worku był ołów zamiast złota — odpowiedział Bamboche, — zaczęliśmy przebiegać lasy...
— I to przypomniało ci twojego ojca... owe czasy, kiedy malutki jeszcze z nim wyrąbywałeś drzewo, — rzekłem do Bambocha, — wszak mi to wyznałeś?..
— Prawda... i od dwóch dni któreśmy tu przepędzili... sami, spokojni, w tak piękném miejscu... kopiąc ziemię, zbierając gałęzie, owoce, żyjąc jak wieśniacy — sam siebie poznać nie mogę... Dla czego tyle się zmieniłem?... nie wiem... ale czuję w sobie zmianę... Całą noc nie spałem... mocno się badałem, roztrąsałem pilnie i wszystko mi mówiło: że od śmierci ojca wiodłem łotrowskie życie... które tak dla mnie jak i dla innych skończyć się musi... dosyć już tego... już mi się sprzykrzyło...
A żeśmy coraz mocniéj zdziwieni patrzyli na niego, dodał:
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/763
Ta strona została przepisana.