że zamiast odpowiedzi psem mię poszczuł, ale czyż cały świat taki?
— Zapewne że nie! — zawołałem.
— Wtedy, na nieszczęście, spotkałem kalekę bez nóg, a potém la Levrassa i całą jego bandę, i to mię zgubiło... ale, hola! jest głos co się tu odzywa, — i silnie się w piersi uderzył. — To też usłucham tego głosu... Już mię nikt odtąd nie nazwie: łotrem, dosyć już tego i dla mnie... i dla drugich.
I znowu z wyrazem głębokiej czułości i politowania spojrzał na Baskinę, dodając:
— Jéj po części zawdzięczam tę zmianę... Wczoraj wieczorem, kiedy śpiewała... niby żebrząc przebaczenia dla mnie, serce mi pękało gdym w niebo poglądał, i rzekłem: sobie: mówią o Bogu... jakże byłby dobrym gdyby nas na długo pozostawił na tym małym zakątku ziemi, gdzie nikogo nie krzywdzimy, gdzie nikomu nie dokuczamy; takie wiodąc życie, sami i tylko troje, poprawilibyśmy się zupełnie... uleczeni z niegodziwych zasad kaleki bez nóg, nigdy nie myślelibyśmy wracać do nich...
Przykry wypadek przerwał Bambochowi.
Zajęci jego opowiadaniem, ani ja ani Baskina, nie postrzegliśmy ani słyszeli człowieka, który obszedłszy lepiankę, przy stąpił do nas i groźnym głosem zawołał:
— W imieniu prawa... aresztuję was... pójdziecie ze mną do pana wójta!