Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/767

Ta strona została przepisana.

— No, to czémże tutaj żyliście?
— Bah... warzywem i owocami któreśmy tu znaleźli, mój panie. — odparł Bamboche.
— Znaleźli?... pięknie... znaleźli?... zawołał strażnik, — wyście po prostu kradli, moje zuchy. Ah! brawo! więceście włóczęgi i złodzieje!...
— Alboż ten kradnie, kto bierze to, co mu za pokarm służy? — spytałem.
— Myśleliśmy, dobry panie, że nikogo nie skrzywdzimy, — bojaźliwie dodała Baskina.
— Doprawdy, moja blondyneczko? tyś tak sądziła? — mówił znowu strażnik; — obaczymy czy i wasi rodzice sądzą tak samo... bo zapewne przyjdą upominać się o was i oćwiczą was porządnie... i byłoby to bardzo dobrze... A w któréj wsi mieszkają?
— My nie mamy rodziców, mój panie, — odpowiedział Bamboche. — I z żadnéj wsi nie jesteśmy.
— Jakto? nie macie rodziców! — zawołał strażnik... z żadnéj wsi nie jesteście?
— Tak panie, ja nie mam ani ojca ani matki.
Marcin, który tu stoi, jest podrzutkiem, a Baskina...
— Ale gdzie mieszkaliście nimeście tu przybyli? coraz bardziéj podejrzliwie badał strażnik.
Na pytanie tak drażliwe, Bamboche śmiało odpowiedział:
— Przybywamy ze stron bardzo dalekich, mój panie... bo przynajmniéj o sto mil ztąd... a po drodze prosiliśmy o jałmużnę.