Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/768

Ta strona została przepisana.

— Ah! ha! — wrzasnął strażnik, to coraz lepiéj! jak się zdaje toście małe żebraki, włóczęgi, złodzieje; nie macie rodziców którzyby się za wami upomnieli, powtarzam więc... wasza sprawa niedługa.
— Cóż z nami uczynią, mój dobry panie? prostodusznie zapytał Bamboche, i roztropnie cofnął się o kilka kroków wstecz.
A potém rzekł mi po cichu:
— Przynieś parę dobrych garści popiołu... jak wrócisz stań za mną i baczność!
Żeby zaś nie wzbudzić w strażniku większéj nieufności dodał na głos:
— Wszakże wszystko powiemy temu dobremu panu? pójdź-no poszukaj naszych papiérów...
— Idę — przebiegle odpowiedziałem i wypełniając rozkaz Bambocha pobiegłem do lepianki.
— Alboż to w waszym wieku mają papiery? — rzekł strażnik wzruszając ramionami; — na nic się nie przydadzą wasze papiéry... oddam was żandarmom i dziś wieczór jeszcze dostaniecie się do domu poprawy... gdzie pozostaniecie aż do lat ośmnastu, moje zuchy... Ah! ah! to niespodzianka, nie prawdaż?
— Uwięzieni aż do lat ośmnastu! — zawołał Bamboche, patrząc z pod oka czy nie wracam.
— Uwięzieni... dla tego że nie mamy rodziców? powiedziała Baskina załamując ręce; — uwięzieni, żeśmy zjedli kilka znalezionych kartofli?