Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/769

Ta strona została przepisana.

— Tak jest, będziecie uwięzieni, — odrzekł strażnik; — koniec końcem chodźcie za mną do pana wójta... dosyć téj gadaniny,.. daléj bębny! w drogę! albo wezmę was jedno i drugie za uszy, a trzecie Muton za mną poniesie.... Muton, tu! — dodał wołając okropnego psa swojego.
Nagle Bamboche, który rozmawiając, że tak powiem, obszedł strażnika, wskoczył na niego z tyła, przytrzymał mu ręce, i skinął na mnie abym natychmiast zasypał mu oczy popiołem.
Rozkaz Bambocha wykonałem jak najściśléj: wielka głowa strażnika znikła wśród gęstéj mgły popiołu.
Nieszczęśliwy oficjalista na chwilę oślepiony, obie ręce poniósł do oczu, rozgniewany tupał nogami, lżył nas i wołał na psa:
— Ukąś... Muton... podaj...
Ale Bamboche, puściwszy ręce strażnika, prędko nabrał pełne garści piasku, i w chwili gdy Muton warcząc wskakiwał na niego z otwartą paszczą, tak mu zgrabnie wrzucił piasek w gardło, że pies dusząc się, charkając, pieniąc się okropnie zawył, a tym czasem jego właściciel, ciągle trąc sobie oczy, wrzeszczał przeraźliwie i potykał się za każdym krokiem.
Nie tracąc czasu, przebiegliśmy lepiankę i znajomą już ścieszką dostaliśmy się do rzeczki; przebyliśmy ją podobnie jak pierwéj brnąc po pas w wodzie