i unosząc Baskinę na ramionach, a potém szybko idąc, dostaliśmy się w stronę najgęściejszego lasu.
— Jakże ten człowiek niegodziwy, że nam zakłócił spokojność na wyspie, gdzieśmy nikomu nic złego nie czynili, — rzekła Baskina, kiedy zwolniwszy kroku mogliśmy zastanowić się nad przykrém naszém położeniem.
— Smutna rzecz, — odpowiedział zamyślony Bamboche, teraz śledzić nas będą, a jeżeli złapią... zamkną w więzieniu...
— Jak to... naprawdę? — spytałem, — żeśmy biedne, opuszczone sieroty... dla tego mamy iść do więzienia?
— Tak jest, ten człowiek nie kłamał; żandarmi którzy mię aresztowali wraz z kaleką bez nóg, mówili mi to samo: Nikt się za tobą nie upomni, nie masz nigdzie przytułku... do więzienia włóczęgo... i już mię prowadzili; ale obaj zuchy, ja i kaleka bez nóg potrafiliśmy umknąć.
— O Boże!.. cóż się z nami stanie? — rzekłem.
— Ah! do licha! chcieliśmy zostać poczciwymi chłopcami, — drapiąc się w głowę mówił Bamboche, — nie tak to łatwo jak się zdaje.... nie dosyć jest chcieć... ale... zobaczemy, tylko pierwéj opuśćmy tę okolicę.
— Prędzéj lub późniéj, — rzekłem Bambochowi, — musielibyśmy i tak opuścić naszę wyspę... Wiem że był to czas stracony, ale koniec końcem opuściwszy wyspę cóżbyśmy byli przedsięwzięli?
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/770
Ta strona została przepisana.