— Jabym sądził, że najlepiéj powrócić do ojca Baskiny.
A widząc że się to dziécię czegoś obawia, Bamboche dodał:
— Bądź spokojną... wiém co powiedziéć twojemu ojcu... Jest on stelmachem... obaj z Marcinem przystaniemy u niego do terminu... będziemy dobremi rzemieślnikami... Ale cóż ci to Baskino? — żywo spytał Bamboche, — ty płaczesz?
— Mój ojciec... może już umarł, — rzekła łzami się zalewając.
Potém rozdzierającym tonem dodała:
— Ah!... przed rokiem jeszcze powinniśmy byli wrócić do nas... wszak pocieszając mię to mi przyrzekaliście.
— Prawda, — ponuro odrzekł Bamboche, — kłamaliśmy... zwodziliśmy cię; ale już nie czas żałować tego... zawsze jednak chodźmy w twoje strony.
— Odwiedzić moję matkę!.. nigdy się nie ośmielę, — drżąc ze wstydu rzekła Baskina — o! nie, nigdy!...
— Rozumiem cię — odpowiedział Bamboche, — po części masz słuszność... Moja to wina.
I pognębiony zwiesił głowę.
— Moja to wina, powtórzył.
— Słuchajcie, — zawołałem nagłą myślą powodowany: Bamboche, powiedział dzisiaj rano, że choć po śmierci ojca bogacz odmówił wsparcia i pra-
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/771
Ta strona została przepisana.