Przez otwór pomiędzy liściem, już w części z powodu pierwszego zimna jesiennego opadłym, dostrzegliśmy powóz; zatrzymał się przy słupie drogowym, u którego spodu urządzony był okrągły stół kamienny.
Nigdy nie widziałem piękniejszego ekwipażu; był to kocz zaprzężony w cztery przepyszne konie, na których siedziało dwóch pocztylionów ubranych w brązowe kurtki z jasno niebieskiemi kołnierzami; dwóch lokai w wielkiéj, liberyi, również brązowéj z niebieskiém, pysznie srebrem galonowanéj, stało za powozem.
W powozie siedziało troje dzieci i dosyć jeszcze młoda kobiéta.
Skoro konie stanęły, jeden służący zsiadł i zdjąwszy kapelusz zbliżył się do drzwiczek.
Nim przemówił, mały pięcio lub sześcioletni chłopczyca, z prześliczną twarzą, okoloną długiemi puklami blond włosów, rozkazując zawołał:
— Wysiadajmy... ja chce tu wysiąść...
— Panno, — rzekł stojący lokaj do guwernantki, (bo późniéj przekonaliśmy się że to była guwernantka) — pan vice-hrabia chce tu wysiąść, czy mam otworzyć drzwiczki?
Właśnie guwernantka miała odpowiedzieć, gdy chłopczyk tupiąc nogami ze złości, zawołał:
— Wszak ci mówię że tu chcę wysiąść... otwieraj natychmiast, ja tak chcę!...
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/773
Ta strona została przepisana.