stko co może i co się godzi; bo téż, zniecierpliwiona natręctwem Bambocha, rzekła mu gorzko:
— Kiedyście tacy wybredni, tacy trudni, to idźcie sobie precz... dajcie nam pokój. Dawaliśmy wam co było można... odejdźcie: bo zresztą, tego już za nadto.
— Gdyby tu byli moi lokaje, toby was pięknie nogami ztąd odpędzili, — rezolutnie rzekł Scypio.
— Prawda, bo téż okropnie nudni ci ubodzy! — dodał Robert rzucając nam pod nogi swoje dziesięć su: — Idźcie sobie precz... dodał.
Scypio zamiast rzucić nam pod nogi swój pieniądz, chciał go cisnąć w oczy Bambocha, ale trafił w piersi.
Widziałem ze Regina z całéj duszy pragnęła złożyć swoje ofiarę w rękę Baskiny, ale nie śmiała...
— Czy wy pójdziecie, — rozkazująco zawołała guwernantka zwracając mowę do nas; — co za niepojęty upór! No... weźcie wasze piéniądze, bierzcie albo nie bierzcie resztę podwieczorku... ale dajcie nam pokój, bo inaczéj uprzedzam, że jeżeli nadejdzie jaki leśnik, każę was aresztować...
W téj chwili piorun gwałtownie uderzył.
Prawie jednocześnie Bamboche pobladły od wściekłości, z okropnym wzrokiem przystępując do guwernantki, zawołał:
— Ah! to ak... otóż! gardzimy waszą jałmużną...
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/789
Ta strona została przepisana.