Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/793

Ta strona została przepisana.

I po raz piérwszy dostrzegłem na jéj dziecinnéj twarzy wyraz szyderczéj złośliwości, który mię uderzył...
— Nienawiść złym bogaczom! — rzekłem z kolei, pijąc równie jak moi towarzysze.
Jakkolwiek dziecinną zdawała się być ta scena, zawsze jednak pozostawiła we mnie złowieszcze wspomnienie.
Pioruny biły z łoskotem, wiatr dął okropnie, ulewny deszcz spadał wielkiemi kroplami, pod tém zieloném sklepieniem panowała już prawie zupełna noc, gdyż dzień miał się ku schyłkowi, a chmury zasłaniały niebo.
Mocne wino, za jednym pociągiem i na czczo wychylone, nie upoiło nas wprawdzie, lecz wzbudziło gwałtowną drażliwość.
— Teraz, — rzekł Bamboche obracając się do Roberta i Scypiona, którzy nie śmiejąc uciekać, skryli się pod kamienny stół, i łzy gorące wylewali, — teraz... kiedy te bogate malce... naśmiewają się z naszéj nędzy... pokażemy im co to jest...nędza.
Schylił się, i mimo oporu Roberta wyciągnął go z pod stołu za kołnierz, mówiąc:
— Daléj w drogę!... pójdziesz żebrać razem z nami... będziesz żył jak my!... Marcinie, weź pana wicehrabiego, — dodał szyderczo.
Ale zastanowiwszy się, puścił Roberta, odepchnął go i rzekł: