— Bah!... tobie dam pokój... boś raczéj głupi niż złośliwy... ale pan wicehrabia, pan Scypio, prawdziwe nasienie niegodziwego bogacza, pójdzie z nami... Ty Marcinie... weź małą... nie masz żony... a ona dosyć milutka... widziałem że ci wpadła w oko... weź, ja pozwalam!
— To... to, właśnie, chciałam powiedzieć... — zawołała Baskina równie jak my winem ożywiona, i nieukrywająca bynajmniéj pewnego rodzaju dzikiéj radości.
— Bierz... Marcinie, tę małą bogaczkę...wszak i mnie wydarto mojemu ojcu... tém gorzej!
— Daléj!... żywo!... rzekł Bamboche jedną ręką biorąc pistolety, a drugą wlokąc za sobą Scypiona, który wyrywał się i wrzeszczał przeraźliwie.
— Żywo, w drogę przez las... powóz może nadjechać, Marcinie, bierz twą żonę i umykajmy... a ty, jeżeli będziesz wrzeszczał, jeżeli się ruszysz, to cię zastrzelę! — dodał przykładając pistolet do czoła Scypiona.
Zagrzany winem, oczarowany pięknością Reginy, poskoczyłem ku niéj, i mimo że się uczepiła sukni guwernantki wołając o pomoc, mimo że rozpaczliwy opór stawiała, grubiańsko porwałem ją na ręce, i z największą łatwością uniosłem.
— Idź naprzód, Baskino, — rzekł Bamboche — i toruj nam drogę przez gęstwinę... Za kilka minut ściemni się zupełnie... znikną nasze ślady.
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/794
Ta strona została przepisana.