Po konwulsyjném szamotaniu się Reginy nastąpiła jakaś ociężałość i wyczerpanie, zdawało się że to nieszczęśliwe dziécię zupełnie postradało siły, czułem że omdlała, jéj głowa opadła na moje ramię, a zimny policzek dotknął mojego.
Już czas jakiś brnęliśmy przez gęstwinę, wtém przestraszony, mimo woli zawołałem:
— Bambothe... mała zasłabła.
— No, no, — dzikim wybuchając śmiechem i ciągnąc za sobą Scypiona, zawołał: zaraz ty ją ocucisz.
A że noc zupełnie już zapadła, weszliśmy zatem w największą głębię lasu.
Klaudyuszu Gérard! kiedy twoje nazwisko kreślę, ileż czuję dla ciebie uwielbieniu, ile miłości, ile niewygasłéj wdzięczności!
Wkrótce powiem jakim sposobem poznałem Klaudyusza Gerard.
Od chwili gdy w lesie Chantilly porwałem Reginę, a Bamboche uprowadzał wicehrabiego Scy-