Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/796

Ta strona została przepisana.

piona, błądziliśmy po tym lesie; przypadkiem trafiliśmy na patrol żandarmów. Scypio zawołał o pomoc. Przelękli, puściliśmy oboje dzieci, sami ucieczką się ratując.
Ciemność nocy, gęstwina, wreszcie zwinność nasza przyszły nam w pomoc, uszliśmy pogoni ciężko uzbrojonych żołnierzy. Nade dniem opuściliśmy las i udaliśmy się drogą do Luwru wiodącą, zostawując Paryż za sobą.
Gdy dobre chęci nasze na niczém spełzły, złe namiętności odradzać się w nas zaczęły daleko silniéj, z większą goryczą i nienawiścią niż dawniéj; odmowa, pogarda, jakich doznaliśmy, dawały dostastateczne i sprawiedliwe powody do wytrwania w złém.
Weseli, ze wszystkiego szydzący, zuchwali, szliśmy wprost przed siebie, omijając jedynie większe miasta, gdzie policya zwykle daleko czujniejsza; po ulicach zaś żebraliśmy, lub śpiewali przed karczmami, kradnąc tu i owdzie co się tylko nadarzyło, jużto schnącą na płotach bieliznę, już zbłąkany drób i t. p. sprzedawaliśmy nabyte tym sposobem rzeczy za co było można, pod pozorem żeśmy je znaleźli, a na traktach rzadko kiedy kupców brakowało; nocowaliśmy zaś to w stodołach lub stajniach które nam z litości otwiérano, to w stértach zboża w których urządzaliśmy sobie schronienie, gdy nastała zima.