ciofrankowych pieniędzy, błyszczących promieniem zachodzącego słońca.
W chatce panowała zupełna cisza; przez oborę widać było w dali otwarte drzwi prowadzące na dziedziniec pełen gnoju.
Po chwili namysłu Bamboche rzekł:
— Baskino, idź, czuwaj na ścieżce, ja i Marcin wejdziemy przez to okno do chatki; potém Marcin zamknie drzwi od stajni, aby mię nie postrzeżono gdy będę zabierał pieniądze... to nam zajmie nieco czasu.
— Zgoda — odpowiedziałem — ty weź pieniądze... a ja pójdę zamknąć drzwi.
— W razie pogoni — dodał Bamboche — pamiętajcie uciekać każde w swoję stronę; za trzy lub cztery godziny zgromadzimy się znowu na trakcie, pod kamiennym krzyżem, zkąd najpierwéj postrzegliśmy wioskę.
— Dobrze, — odrzekłem wraz z Baskiną, — znamy to miejsce, pamiętamy krzyż.
Bamboche tedy dał znak Baskinie aby odbywała czaty na ścieszce, a sam wskoczył przez otwarte okno do małéj kryjówki.
Uczyniłem to samo, i podczas gdy on pobiegł zabrać pieniądze z posłania, czémprędzéj poskoczyłem aby zamknąć drzwi od obory. Wtém jakiś człowiek, idący z dziedzińca, tak że go postrzedz nie
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/799
Ta strona została przepisana.