mogłem, nagle pojawił się przede mną i choć nieco zdziwiony spytał łagodnie:
— A co ty tutaj robisz moje dziecko?
Zamiast odpowiedzi, krzyknąłem podług umowy z Bambochem i rzucając się do nóg przybyłego, tak gwałtownie objąłem je mojemi rękami, że on nie przewidując téj napaści, utracił równowagę, i padł... przez kilka sekund, napróżno usiłował podnieść się, gdyż z całą zajadłością krępowałem mu nogi.
Niedługo jednak tę korzyść miałem w tak nierównéj walce. Człowiek ten wnet schwycił mię silną ręką wytrącił ze stajni i wyprowadził na dziedziniec, aby zapewne lepiéj mi się przypatrzyć, nie postrzegając wcale że go okradziono i że ja miałem udział w téj kradzieży.
Bez najmniejszego oporu szedłem za nim; uradowany myślą że Bamboche i Baskina mieli czas umknąć.
— Co to znaczy? — rzekł Klaudyusz Gérard.
Był to bowiem on; ton mowy jego oznaczał raczej zdziwienie niż gniew.
— Za kogo ty mię bierzesz?... dlaczego padasz mi do nóg?.
A potém baczniej się we mnie wpatrzywszy, dodał:
— Aleś ty nie z naszej wsi?
Milczałem.
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/800
Ta strona została przepisana.