Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/802

Ta strona została przepisana.

— Nic... to niepodobna... aby takie dziecko... Jednak kiedy mię schwycił za nogi... krzyknął... może to było hasło...
I to mówiąc, Klaudyusz Gérard znowu wziął mię za rękę, przeprowadził przez stajnię i szybko zdążał do tak zwanego pokoju swojego, gdzie wszedłszy, rzucił okiem na posłanie i postrzegł że pieniądze zniknęły.
Wtedy mocno mną wstrząsając, zawołał:
— Nieszczęśliwy malcze!... okradziono mię... ty o tém wiedziałeś.
Nie odpowiedziałem ani słowa.
— Czy ty powiész?... kto ukradł moje pieniądze? — groźno zawołał.
Znowu milczałem.
— O mój Boże! — z rozpaczą chwytając się rękami za głowę, rzekł Klaudyusz Gérard, — skradziono mi powierzone pieniądze... skradziono.
Korzystając z rozpaczliwego poruszenia Klaudyusza Gérard, wymknąłem się... ale schwycił mię w chwili gdym przełaził przez okno.
— Złodzieje, których wspólnikiem jest ten nieszczęśliwy malec, nie mogą być daleko, — zawołał.
Potém patrząc na mnie miotany to gniewem, to boleścią, to litością, szepnął:
— W tym wieku... o mój Boże!... i już!!...
I nic więcej nie mówiąc, pociągnął mię za sobą, szybko przeprowadził przez stajnię, i na dziedzińcu