— To ja, Bijou, pastuszek. Pan wójt mię przysyła... ale prędzéj, prędzéj!
— Cóż chcesz? — rzekł Klaudyusz Gérard. Wejdź.
— Dziękuję — powiedział Bijou, — boby mię krowy ubodły... mogę ztąd z wami rozmawiać... bo mi bardzo pilno.
— No... to mów.
— Pan wójt mówił żebyście przyszli jutro skoro świt, i przynieśli dzwon, każe wam coś wydzwaniać... ale pamiętajcie przyjść rano, żebyście ten rozkaz obdzwonić mogli nim ludzie w pole wyjdą.
— Mój kochany, powiesz panu wójtowi że to niepodobna, bo mi ksiądz proboszcz kazał jutro raniutko wykopać grób, w którym pochować mają tę młodą damę. A tego przecież na późniéj odkładać nie można...
— Ah, bah... ja... tam nic nie wiem... Pan wójt kazał to powiedzieć... to téż mówię... Ale, ale! i praczki także się skarżyły przed panem wójtem, że pralnia nie wyczyszczona, że zatém bielizna brudzi się mułem i odrażającym odorem przesiąka; a pan wójt powiedział żebyście jutro zaraz po obdzwonieniu wyczyścili pralnię.
— Mój przyjacielu, — mówił znowu Klaudyusz z niezachwianą łagodnością a lekką ironią, — powiesz panu wójtowi, że ksiądz proboszcz kazał mi także niezwłocznie wyczyścić swój gołębnik; dla
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/812
Ta strona została przepisana.