towarzyszy... tak, dla twoich towarzyszy...
Z zadziwieniem i nieufnością spojrzałem na nauczyciela; odgadł mię, bo tonem dobroci i szczerości mówił daléj:
— Ty mi nie ufasz; mamże minę złego człowieka? czym cię znieważył w pierwszéj chwili odkrycia kradzieży? czy ostro do ciebie przemawiam? czyliż nie objawiam ci więcéj litości jak gniewu, mimo żeś się dopuścił niegodziwego czynu? A wiész ty, moje biédne dziécię, dlaczego to czynię? Oto, sądzę że masz w sobie zaród dobrego, żeś się tylko zbłąkał, podobnie jak i twoi towarzysze. No, powiédz... wiele lat mają?
— Baskina jest o parę lat ode mnie młodsza, a Bamboche o parę lat starszy, — odrzekłem,... niezdolny opierać się dłużéj wpływowi Klaudyusza Gérard.
— Mała... młodziutka dziewczynka... a już wspólniczka kradzieży... kradzieży popełnionéj przez drugie dziecko!! O! to okropność! — zawołał Klaudyusz Gérard. — Nieszczęśliwe istoty! Ale jakież to nadzwyczajne okoliczności was złączyły? To więc i twoi towarzysze nie mają rodziców?
— Nie, panie...
— I może już dawno tak się włóczycie i żebracie po drogach?
— Tak panie... od kilku miesięcy.
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/818
Ta strona została przepisana.