znajdę dwie osoby... które dla nich uczynią to co ja dla ciebie uczynić przyrzekam... lecz dodaj że i ich... podobnie jak ciebie... czeka stan nędzny i przykry... Powiesz im także... iż pieniądze które mi zabrali nie do mnie należą... że kradzież ta okrutnéj zgryzoty nabawić mię może. Jeżeli towarzysze twoi mają jeszcze jakiekolwiek uczucie dobrego w swych sercach, to pewno... tu... z tobą... powrócą... pewno odniosą pieniądze któreby wkrótce nierozsądnie zmarnotrawili... a znajdą tu schronienie, chleb, dobry przykład... i nie będziecie rozłączeni.
— Nie będziemy rozłączeni?... — zawołałem.
— Nie... mam nadzieje, że towarzysze twoi mieszkać będą w naszéj wsi... że w mojéj szkole razem całe dni przepędzać będziecie. Jeżeli przeciwnie, towarzysze twoi... trwać będą w złém...daj im pokój... nie wracaj... ale pamiętaj, biédny mój chłopcze, że kiedyś w okrutnéj zgryzocie srogą za to odniesiesz karę.
Stałem jak wryty, z okiem w Klaudyusza Gérard włepioném, ulegając już to wzruszeniu jakiém mię przejmowały jego słowa, już to obawie abym nie wpadł w sidła.
Zdziwiony mojém zdumieniem, Klaudyusz rzekł:
— Idź... na cóż czekasz?...
— Nie śmiem... pan mię może chce oszukać.
Klaudyusz Gérard wzruszył ramionami i rzekł mi tonem anielskiéj cierpliwości:
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/822
Ta strona została przepisana.