Bóg radzi, i niech cię przyprowadzi... albo samego, albo z twoimi towarzyszami.
Padłem w jego objęcia, nie mogłem wstrzymać się od łez, które już nieraz w ciągu naszéj rozmowy do oczu mi się cisnęły; bo i kogóż nie wzruszyłaby niewypowiedziana pobłażliwość, oraz ojcowska dobroć, jakie ten człowiek okazywał mnie, wspólnikowi niegodziwego czynu, który tak nieszczęsne mógł miéć dla niego następstwa? Głos jego obudził we mnie stronę, która poprzednio już nieraz dobroczynnie odzywała się we mnie i towarzyszach moich; kto wié... gdyby nie to ślepe przywiązanie do Bambocha i Baskiny, byłbym może przyjął jego wspaniałomyślną propozycyą: lecz o nich tylko myśląc, wyrwawszy się z objęć Gérarda wskoczyłem na okno.
W chwili gdym miał zeskoczyć, jeszcze się zatrzymałem, jeszcze się namyślałem czy mam opuścić to opiekuńcze schronienie.
Serce moje gwałtownie się ściskało, zdawało mi się że na zawsze wyrzec się mam dobrego; atoli i teraz wspomnienie na przyjaciół przemogło i zeskoczyłem.
Zrazu biegłem wprost przed siebie, ale pomyślawszy że byłbym nieuczciwym, gdybym oddalił się nie okazawszy choć jedném słowem mojéj wdzięczności Klaudyuszowi Gérard, zatrzymałem się... i wróciłem.
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/824
Ta strona została przepisana.