Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/825

Ta strona została przepisana.

Przy świetle księżyca widziałem że siedzi wsparty na framudze okna i ściga mię pełném smutku spojrzeniem.
— Żegnam pana; — rzekłem smutnie, — dziękuję za tyle dobroci, i żeś mię nie kazał aresztować...
— Ja nie mam odwagi pożegnać cię, biédny chłopczyno, — wzruszającym głosem odpowiedział nauczyciel, — pozwól mi cieszyć się nadzieją twojego powrotu. Niepodobna abyś był nieczułym na moje słowa... na moje ofiary... albo — z rozdzierającym smutkiem dodał — już się nic po tobie spodziewać nie można... Niech się więc spełni twoje przeznaczenie.
— Sądzę panie że nie wrócę, — rzekłem wstrząsając głową, — żegnam cię panie... żegnam na zawsze...
I oddaliłem się szybko dążąc w stronę traktu na którym naznaczyliśmy sobie schadzkę w razie wysłania za nami pogoni.
Przywykły do koczowniczego życia, miejsce każde dobrze pamiętałem, to téż krążąc po labiryncie ścieszek przerzynających pola, dosyć łatwo znalazłem moję drogę.
Po kwadransie stanąłem na wzgórzu, z którego mogłem jeszcze dostrzedz małe okienko nauczyciela; słabo oświetlone jaśniało w dali, a na bladém tle tego światła odbijało się oblicze Klaudy-