głowa w tył zwisła, nieruchomy zacisnął obie dłonie, gwałtownie gniótł niemi czoło i z wielkiém zdziwieniem dostrzegłem że mu łzy po twarzy spływały... Z bolesnym wyrazem oczy wzniósł w niebo.
Wkrótce jednak otarł łzy rękawem, wstał i szybkim krokiem przechadzał się.
Ciekawy, niespokojny, śledziłem wszystkie jego poruszenia. Przeszedłszy się kilka razy po pokoju, zbliżył się do otwartego okna i po długiém milczeniu, przerwaném głębokiém westchnieniem, rzekł:
— Ha... to biedne dziécię już nie powróci... już zgubione... omyliłem się...
I zamknął okienko.
Moje niedowierzanie, nierozsądne podejrzenie ustąpiło znów słodkiemu i poważnemu pociągowi Klaudyusza Gérard. Czekałem chwil kilka, nim zapukałem do okna, aby nie wzniecić podejrzenia żem go szpiegował.
Zaledwie lękliwie zapukałem, okno natychmiast się otworzyło.
Jeszcze zdaje mi się że słyszę okrzyk zdziwienia i radości, który powitał moje przybycie.
Za jednym poskokiem byłem w pokoju. Klaudyusz Gérard z niewypowiedzianym szczęściem przycisnął mię do serca.
— Boże bądź błogosławiony!... rzekł, — nie... nie... nie omyliłem się... Biedny kochany chłopcze... jam cię godnie osądził.
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/834
Ta strona została przepisana.