— No, mój synu, — rzekł mi Klaudyusz Gérard tym przenikliwym i słodkim głosem, którego wrażeniu już ulegałem, — no... nie wahaj się, wyznaj mi wszystko... Jeżeliś co złego pomyśli!... co złego uczynił... nie będę cię ganił... owszem wskażę ci to złe i jego przyczynę.
— Widzisz pan... kiedym dzisiejszej nocy znalazł ten szalik we krwi zbroczony i te pieniądze, kiedy wołałem na towarzyszy moich a nikt mi nie odpowiedział... wielki mię opanował smutek przejęła niewypowiedziana boleść; a jednak czuję że teraz daleko więcéj cierpię...
— Nie dziw, mój synu, należało spodziéwać się tego; boleść twoja powiększy się jeszcze bardziéj... Nie dzisiaj, ani jutro najmocniéj uczujesz nieobecność towarzyszy twoich. Zmiana życia, nowe zatrudnienia, rozerwą cię zrazu; lecz po niejakim czasie dopiéro, a mianowicie w dniach smutku i zniechęcenia, daleko mocniéj żałować będziesz twoich przyjaciół. Przyjaźń taka jak wasza, zrodzona w dziecinnych latach, wśród nieszczęść i razem doznawanych przygód, niewygładzone pozostawia korzenie w sercu, niezatarte wspomnienia w umyśle; w dziesięć, we dwadzieścia lat, synu mój, spotkasz może przyjaciół młodocianego wieku, a równém jak dzisiaj tchnąć będziesz ku nim przywiązaniem.
Niespokojnie spojrzałem na Klaudyusza Gérard który daléj mówił:
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/839
Ta strona została przepisana.