— Nie chciałem przebudzać cię, z żalem rzekł mi Klaudyusz Gérard — ale stało się, próbuj, może nanowo zaśniesz.
— Dziękuję panu, już dosyć spałem... jeżeli pan masz mi co do rozkazania, słucham... jestem gotów.
I stanąłem na równe nogi.
— Nie, moje dziecko, teraz muszę dopełnić smutnego obowiązku...
— Wykopać grób dla téj biednéj młodéj damy? rzekłem.
— Któż ci to powiedział? — zapytał mię zdziwiony.
— Wczoraj — spuszczając oczy odrzekłem, — kiedyś mię pan zamknął w małéj budce, a sam pobiegł szukać moich towarzyszy, widziałem jak przyszła tłusta jéjmość, która się o pana pytała i słyszałem co panu mówiła skoro powróciłeś.
— Dobrze... teraz rozumiem... no! tak mój synu, pójdę kopać grób.
— Chciéj pan zabrać mię z sobą... pomogę panu, a wreszcie wolę pójść z panem niż sam tutaj zostać.
— Zgoda, — z melancholijnym uśmiechem odpowiedział Klaudyusz Gérard. Ponieważ jakiś czas przynajmniéj podzielać masz los mój, dzień dzisiejszy będzie dla ciebie próbą, początkiem. No... chodź.
Klaudyusz wziął z obory motykę i rydel.
— Czy mam nieść za panem te narzędzia?
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/842
Ta strona została przepisana.