z nocą, które wtenczas bez żadnego prawie przejścia od razu zapada.
— Jestem więc, nieszczęśliwy, wystawiony na łaskę tego zbójcy, wzdychając rzekł pan Duriveau. Trzebaż jeszcze, żebym jak naumyślnie miał na sobie ten przeklęty czerwony rajtrok, co tok mocno w oczy wpada... on mię o milę drogi dostrzeże ah! to okropnie!... Jeżeli zawołam o pomoc.... to zwabię zbójcę, który może się tu blisko ukrywa.... Ha! cóż począć?... Pojedźmy ponad brzegiem rowu, może też trafię na jaką ścieszkę.
W tém opłakaném położeniu pan Dumolard postępował ponad brzegiem rowu aż do miejsca, gdzie rów ten w łuk zginając się, przerzynać zaczął nieprzebytą gęstwinę młodych dębów. Zapuszczać się w te ciemne zarośla pełne pokrzyżowanych i posplatanych gałęzi, gdzie niebyło żadnéj drogi, uważał pan Dumolard za rzecz równie prawie straszliwą, jak przesadzić rów; bo aby przebić się przez taką gęstwinę, wypadało poledz zupełnie na instynkcie i zwinności konia, schylić głowę, łokciami odsuwać gałęzie i puścić się naoślep.
Mimo przerażenia, jakiem go ten środek napawał, pan Dumolard zważywszy że go noc w tym przezroczystym lesie zaskoczyć może, a w takim
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/85
Ta strona została przepisana.