Słońce wschodziło właśnie, gdy wraz z Klaudyuszem Gérard, na którego musiałem nieco poczekać u drzwi domu zmarłych, wszedłem na cmentarz. O! biédny to był cmentarz, widziałeś tam skromne tylko krzyże wśród wysokiéj trawy na wpół ukryte, ledwie gdzieniegdzie wznosił się smętny cyprys; ku środkowi cmentarza, na małém wzgórzu, była dosyć znaczna pusta przestrzeń. Klaudyusz Gérard postąpił ku temu miejscu mówiąc do mnie:
— No, mój synu, bierzmy się do dzieła; dobrze iż odwilż grunt zmiękczyła. Ja będę kopał... ty zaś motyką odrzucaj ziemię, a spieszmy się, bo trumna wkrótce przybędzie.
Poczém, mówiąc niby do siebie dodał:
— Wczoraj zmarła... a dzisiaj rano już pogrzebana... Szczęściem u téj zmarłéj nie może mię niepokoić ten pośpiech, który nieraz sprowadza takie okropności.
— Jakie okropności, panie?
— Niestety! moje dziécię... zdarzało się że grzebano żywych ludzi.
— Żywych! — zawołałem przerażony.
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/854
Ta strona została przepisana.
13.
Grób.