Wyczyściwszy pralnię, spiesznie wróciliśmy do domu; kawałek razowego chleba i kilka orzechów stanowiły nasze śniadanie, poczém pomagałem Klaudyuszowi Gérard w urządzaniu stajni, i w oborze, a szczególniejsze te przygotowania powiększały jeszcze zdziwienie, jakiego już dnia tego nieraz doznałem.
Ponieważ krowy w zimowéj porze rzadko kiedy na pole wypędzano, przeto prawie ciągła obecność ich w oborze wielce zmniejszała przestrzeń pozostawioną dla uczniów Klaudyusza Gérard. Wreszcie, nigdy dokładnie rozstrzygnąć nie mogłem, czy uczniowie przybyli do obory, czy téż krowy do szkoły; lokal ten bowiem zarówno prawie zajęty był przez ród ludzki jak i przez ród bydlęcy.
I tak, na prawo, znajdowała się drabina, żłób i kupa kilko-miesięcznego gnoju, ziejąca nader przykrą woń, a znowu wzdłuż lewéj ściany ustawiliśmy z Klaudyuszem Gérard kilka kulawych sztalug, a na nieb kładliśmy deski; przed témi zaś przenośnemi stołami ustawiliśmy kilka ławek na rzadkiém i cuchnącém błocie, gdyż pochyłość podłogi w to miejsce sprowadzała ściek zwierzęcych odchodów.
Przygotowania te uskuteczniliśmy prawie w zupełnéj ciemności; światło bowiem do tego lokalu, ledwie na dwadzieścia stóp długiego, wchodziło tylko z jednéj strony drzwiami, z drugiéj zaś małém okienkiem kryjówki, otoczonej opłatkami a słu-
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/869
Ta strona została przepisana.