żącej za pokój dla nauczyciela. Przez zbyt nizki pułap z niepokrytych, ale gęstą pajęczyną obleczonych belek, przeglądało złożone na poddaszu siano i słoma. Kiedy zimno zbyt dokuczało, zamykano drzwi, i wtedy ciemność zalegała w dwóch trzecich częściach stajni; tak że z liczby trzydziestu uczniów, pięciu lub sześciu tylko pracować mogło przy świetle wciskającém się przez okienko. Téj niedogodności nauczyciel zaradzał jak mógł, bo przywoływał po kolei każde dziécię siedzące w najciemniejszéj stronie obory i kazał mu przez kwadrans pracować przy sobie w pokoju.
Zaledwie ustawiliśmy stoły i ławki, wnet dzieci schodzić się zaczęły. Pogoda, zrazu dosyć jasna, zachmurzyła się i oziębiła; śnieg spadał obficie; koniecznie zatém trzeba było zamknąć przepełnioną dziećmi i bydłem oborę, a ztąd zaległa w niéj prawie zupełna ciemność.
Ukryty w kącie, z niemałą ciekawością po raz piérwszy towarzyszyłem lekcyi wykładanéj przez Klaudyusza Gérard. Wiejscy jego uczniowie, zamiast hałasowania, niesforności lub nieposłuszeństwa, zamiast upatrywania w szkolnych godzinach nudnéj lub obojętnéj pracy, byli owszem spokojni, ulegli, uważni i jeżeli tak rzec można, nietylko z zajęciem lecz nawet z przyjemnością słuchali wykładu Klaudyusza Gérard, czując zarazem dla niego prawie synowskie przywiązanie.
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/870
Ta strona została przepisana.