niętéj zmysłowości, jaką obudził we mnie i rozwinął przykład miłostek Baskiny i Bambocha.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
W takich pogrążony myślach, powoli dążyłem ku cmentarzowi.
Zimny i coraz silniejszy wiatr rozpędził nieco chmury dotąd księżyc zasłaniające; wkrótce téż tarcza jego zajaśniała żywym blaskiem, a śniég padać przestał, całe to miejsce pokoju pokrywszy niby szerokim całunem.
Głęboką, uroczystą ciszę przerywały tylko niekiedy ostre podmuchy północnego wiatru, który kołysał zielonemi drzewy.
Nigdy nie byłem tchórzem; wreszcie tułackie życie oddawna oswoiło mię z wszelkiemi nocnemi wypadkami; śniég tak grubo pokrywał ziemię, że prawie własnych moich kroków nie słyszałem.
Tak przybyłem tuż pod sam cyprys, przy którym rano zostawiłem motykę i rydel, sam ukrywszy się poza pniem jego, podczas pogrzebu matki Reginy.
Stanąłem zdumiały i przerażony.
Zamiast znaleźć o kilka kroków przed sobą grób zasypany, tak jakeśmy go rano zostawili, zastałem go otwartym... zapewne świeżo odkopanym, dwie bowiem kupy czarnéj ziemi wznoszące się po obu stronach szerokiego otworu, mocno odbijały od białéj warstwy śniegu pokrywającego cmentarz.