go dla mnie przejścia rozwijające się, coraz bardziej mię zachwycały, bo też piękność jéj była odurzającą.
Kiedy doszła łat szesnastu, wysmukla jéj kibić, regularność rysów, wytworny i szlachetny wdzięk w chodzie i najmniejszych poruszeniach, były nieporównane. Trzy znamiona, czarne jak heban jéj włosy, podwyższyły jeszcze przezroczysty świeżość cery i purpurę powabnych ust.
Z czasem, jéj fizyonomia wyrażała już nie dojmującą boleść, ale poważną i cierpliwą melancholię, głęboką skruchę... Niekiedy po całych godzinach siedziała nieruchoma, ukrywszy czoło w obu dłoniach, jakby zamyślona szukała klucza jakiejś tajemnicy; zdawało się że nią miota błędna niecierpliwość; a pewnego dnia, jak zwykle ukryty, widziałem że po głębokiém rozmyślaniu, jakby bolesném oburzeniem wstrząśnione ściągnęły się jéj rysy, ciężkie łzy spłynęły po jéj licach; słyszałem jak zawołała:
— O! matko moja! matko!... ja pomszczę pamięć twoję!...
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Dzieckiem przybyłem do Klaudyusza Gérard, i u niego wzrosłem; dzięki staraniom ojcowskiéj jego życzliwości, po kilku latach nabyłem pewnego wykształcenia. Im więcój się zastanawiam, tém