— To zakrawa na fantastyczność! zawołał: Scypio wtykając lornetkę między obie powieki.
Właśnie gdy hrabia miał zamiar spuścić się pod ziemię, odgłos licznych i zewsząd zbliżających się kroków, zwrócił uwagę jego i innych widzów téj sceny; stojąc więc nieporuszony jedną nogą wewnątrz a drugą zewnątrz jaskini, hrabia postrzegł nadciągających rozmaitemi drogami ku ugorowi około trzydziestu wieśniaków, nędznie ubranych a uzbrojonych w widły, cepy, kosy i ogromne pałki.
Gdy te rozmaite gruppy się zeszły, ludzie zdający się im przewodniczyć, skoro się tylko dostrzegli, wszczęli między sobą następującą rozmowę:
— I cóż?
— Nic... a wy?
— I my nic, a przejrzeliśmy najmniejszy nawet krzaczek.
— A my każde drzewo, bo nawet gałęzie, jakbyśmy na wiewiórki polowali.
— A my zaglądaliśmy do każdego dołu.
— A przecież nic... i nic.
— Może ojciec Lancelot, który wprost za panem Beaucadet swoich poprowadził... był szczęśliwszym; może on schwycił zbójcę.
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/92
Ta strona została przepisana.