dnę myśl, jeden cel, tojest znalezienie ciebie i że po niesłychanych zabiegach przypomniawszy sobie nakoniec drogę i miejsca któreście niegdyś przebiegali, doszedł wreszcie do tego celu... ale że ja stanąłem mu na zawadzie pragnąc wydrzeć cię jego przyjaźni. W mowie tego osobliwszego człowieka przebijała się chytrość i szczerość, bezwstyd i głęboka tkliwość, które mię mimowolnie uderzały i wzruszały, ale to wrażenie tém bardziéj utwierdziło mię w zamiarze niepokazywania cię Bambochowi. Znam ludzi; byłem i jestem dotąd pewny że towarzysz dziecinnych lat twoich nie doszedł uczciwą drogą do zbytkownego bytu który z tobą podzielać pragnął. Nadto, z cyniczną szczerością wyznał to przedemną, bo mi powiedział: — Do licha! nie zyskałem moich piéniędzy pracując dla ubiegania sic o nagrodę Moontyn’a, ale ręczę honorem Bambocha. że najłaskotliwsza sprawiedliwość niema prawa odbywać przeglądu moich kieszeni. Byłem nieugięty. Przez trzy dni Bamboche, w nadziei pokonania uporu mojego, przychodził co rano z sąsiedniego miasta, w którém bawił. Przekonany wreszcie o daremności zabiegów swoich, postanowił odjechać. Ostatnie słowa jego nie były ani cierpkie ani gniewne, lecz owszem pełne szacunku i wzruszenia: — Chociaż pan mię masz za bandytę, — rzekł — bynajmniéj nie jestem głupcem; choćem młody, nie z je-
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/938
Ta strona została przepisana.