jakie zapewne Marcin ma teraz; uwielbiam tę piękną statuę, która mimo dészcz i wiatr, mimo uragany i nawałnice, stoi niewzruszona i pogodna na swym podnóżku... Tak jest; przepyszna to rzecz... jakém Bamboche, lubię taki widok... ale że jestem z ciała, nie z marmuru, nie chcę więc być statuą... i mówię sobie: — Ha, mój stary, tocz twoje garby po burzy, — dodał kończąc tym nieokrzesanym żartem.
— Pomimo to ostatnie grubiaństwo, piérwszy obraz był wielki! — zawołałem: — jakże się rozwinął umysł Bambocha?...
— Prawda, — poważnie rzekł Klaudysz Gérard, obraz ten jest wielki, ale fałszywy. Człowiek silny, jakkolwiek z ciała utworzony, może się w marmur przemienić i oprzeć uraganowi złych namiętności. Uderzyła i mnie ta szczególna mowa, to trywialna, to cyniczna, to znowu wzniosła... I ja, podobnie jak ty, spytałem siebie, w jakiéj szkole to dziecko zgubione nabyć mogło tak delikatnego obrobienia myśli, które się tu i owdzie w mowie jego przebijało?...
Ale Bamboche po chwili milczenia wzruszonym głosem mówił znowu:
— A więc żegnam pana, lepiéj to może dla Marcina iż go nie widzę... czuję to dobrze. Uściskaj go pan ode mnie... ale tak... z całego serca... Ah! pan
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/940
Ta strona została przepisana.