— Nie, nie, przyjacielu... nie pożałujesz tego zaufania — odrzekłem.
A wziąwszy kopertę zawierającą adres Bambocha, rozdarłem ją przez pół... ale jakaś niewidzialna potęga wstrzymała mię; straciłem odwagę i nie dokończyłem.
Klaudyusz Gérard nie spuszczał ze mnie oka; widział że tylko do połowy przedarłem kopertę; uśmiechnął się nieco, i rzekł:
— Rozumiem cię biedny chłopcze...
Poczém dodał z zapałem:
— No, dosyć téj słabości, bądźmy pewniejsi siebie... Bo i dlaczegóżbyś, zresztą, miał się zrzekać nadziei ujrzenia dawnego towarzysza twych nieszczęść? Czyliż dlatego że nie przestał postępować po drodze złego? Kto wié, może przyjaźń twoja wywrze nań wpływ zbawienny. Czyliż dlatego że przyjaciel nasz chory, mamy go bez pomocy zostawiać, zamiast wstrzymania postępu trawiącéj go choroby? Nie, nie, mój synu, wszystko dobrze zważywszy, widzenie się twoje z Bambochem już mię nie przeraża, już dla ciebie zgubném nie będzie.
Nic sam na niém nie stracisz... przyjaciel zaś twój wiele zyskać może.
Prędko podzieliłem wspaniałomyślne przekonanie Klaudyusza Gérard; obawa znikła, a stałość wróciła.
— Teraz, mój synu, — po dosyć długiém mil-
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/943
Ta strona została przepisana.