Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/947

Ta strona została przepisana.

To mówiąc wyciągnął ku mnie oba ramiona.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Rzadko kiedy w życiu mojém doznałem podobnéj boleści jak przy naszém rozstaniu.
I tę boleść powiększać jeszcze miały własne wspomnienia.
Wózek którym udałem się do stacyi gdzie zastać miałem idący do Paryża dyliżans, toczył się wzdłuż zagonów koniczyny, na które wychodziło małe okienko Klaudyusza Gérard.
A tak, opuszczając tę wioskę przebywałem tę samą drogę, po któréj niegdyś dążyłem do miejsca, gdziem miał znaleźć Bambocha i Baskinę, po dopełnionéj kradzieży u Klaudyusza Gérard.
Z bryczki widziałem w dali nauczyciela, który stojąc w okienku swojém, ręką przesyłał mi ostatnie pożegnania.
Płakałem... łkania moje zaledwie stłumić zdołałem. Bryczka zawróciła... wszystko mi z oczu zniknęło.
Wreszcie jakby dla domiaru boleści, przejechaliśmy właśnie około pagórka wiodącego ku kamiennemu krzyżowi, gdzie to niegdyś znalazłem zbroczony we krwi szalik Baskiny.
W godzinę późniéj stanęliśmy na stacyi.... zająłem miejsce w odchodzącym do Paryża dyliżansie.