Na koniec odźwierny postrzegł mię i rzekł mi:
— A co pan tu robisz?
Zadrżałem, błędnym wzrokiem wkoło powiodłem. Musiał ponowić zapytanie, bom mu nie umiał nic odpowiedzieć. Nakoniec, ocknąwszy się nieco, wyjąłem z kieszeni list Klaudyusza Gérard i rzekłem odźwiernemu:
— Niestety, mój panie, przybywam o dwieście mil ztąd, z tym listem do p. Saint-Etienne, który miał być moim protektorem... i oto dowiaduję się o jego śmierci... nie znam nikogo w Paryżu, jestem prawie bez zasiłku.
Moja boleść, szczerość mowy, widok listu, jaki mu pokazałem, wzruszyły zapewne odźwiernego, powiedział mi bowiem:
— Mój biédny młodzieńcze, wielkie to zaiste nieszczęście... mocno cię żałuję, ale poradzić nie mogę... trzeba poczekać kilka dni... Jeżeli cię tak mocno zalecono nieboszczykowi panu, może i pani coś dla ciebie uczyni... ale, w téj chwili pojmujesz że o niczém jéj mówić nie można gdy taką poniosła stratę... musisz być jakiś czas cierpliwym.
— Cierpliwym! cierpko zawołałem, — mówię panu że nikogo nie znam w Paryżu... że jestem prawie bez zasobów.
— Ja ci nie poradzę, mój panie; powróć za parę tygodni: a wtedy może będziesz mógł widziéć
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/952
Ta strona została przepisana.