Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/954

Ta strona została przepisana.

mię zdziwiły i rozmaite nasuwały myśli, znajdowałem się jednak w zbyt krytyczném położeniu... i, szczerze mówię, tak żywą pałałem chęcią oglądania Bambocha, że wszystkie skrupuły znikły. Mniemając zatem że wybrnę z przykrego położenia mojego, z radośném westchnieniem wsiadłem do powozu i rzekłem woźnicy:
— Zawieź mię na ulicę Richelieu, pod Nr. 19, czyto ztąd daleko?
— Parę kroków, proszę jegomości.
I fiakr ruszył ku ulicy Richelieu. Zapomniałem o wszystkiém, równie o niepewnéj przyszłości, jak i o obawach, jakie we mnie wzniecać musiał możliwy wpływ złego przykładu Bambocha. Po ośmioletnieém rozłączeniu znowu go ujrzéć miałem... jego, który mię zawsze tak czule kochał, o czém postępek jego z Klaudyuszern Gérard dostatecznie mnie przekonywał! Może nakoniec, dowiem się co o Baskinie... Po raz piérwszy od wielu lat, uległem wrażeniu szczęścia, wrażeniu tém słodszemu, że przed chwilą jeszcze rozpacz mną miotała.
Fiakr zatrzymał się przy rogu téj tak świetnéj, tak ożywionéj ulicy, działo się to bowiem ku końcowi grudnia, a chociaż dzień był jeszcze, po sklepach już zaczynano rozpalać światła: blask ich zaślepił mię, hałas zagłuszył, a ulegając wrażeniu szczęścia jakiego doznawałem myśląc o Bambochu,