zaczynałem wierzyć że Paryż rzeczywiście jest czarodziejskim miastem.
Woźnica otworzył mi drzwiczki, wszedłem do okazałego domu i spytałem odźwiernego:
— Mój panie, czy kapitan Hektor Bambochio jest u siebie?
— Kapitan Hektor Bambochio! zawołał odźwierny wymawiając to nazwisko z uszanowaniem, poważaniem i żalem; — niestety! mój panie, już pół roku jakeśmy go stracili!
— Umarł! — zawołałem.
— Nic, nie umarł, niech Bóg broni od takiego nieszczęścia... — odrzekł odźwierny — kapitan Hektor, jeden z oswobodzicieli rzeczy pospolitej Texas!... pan tak wspaniałomyślny... tak przystępny... tak dobry... tak wesoły... Nie, nie, takim ludziom nie wolno umiérać... bo ich zbyt mało... Chciałem tylko powiedzieć że od pół roku straciliśmy lokatora w kapitanie Hektorze.
Bamboche, oswobodziciel rzeczypospolitej Texas?... To mię zrazu zdziwiło; ale, w naiwnéj łatwowierności mojéj przypuszczałem, że mógł przez kilka lat wędrować po Nowym-Świecie, gdzie zapewne dosłużył się stopnia kapitana; zuchowatość i energia Bambocha utwierdzały mię w tém przypuszczeniu. Uradowany że o przyjacielu moim wspominają z takiem uszanowaniem i przychylno-
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/955
Ta strona została przepisana.