— Kto tam?
— Czy tutaj Nr. 1 na przesmyku lisa?
— Tutaj.
— Czy kapitan Hektor Bambochio w domu?
— Jak pan mówisz?
— Kapitan Hektor Bambochio.
— Tu nikt podobny nie mieszka, — odpowiedział głos i okiennice nagle się zamknęły.
— Tego się właśnie obawiałem, — rzekłem sobie w rozpaczy. Straciłem ślad Bambocha. O mój Boże! co czynić?
Okiennice wprawdzie zamknięto, ale okno samo jeszcze było otwarte. Usłyszałem że w mieszkaniu kika głosów coś między sobą szeptało; miałem już z niczém odejść, alem się jeszcze nieco zatrzymał, i dobrze zrobiłem; okiennica znowu się otworzyła i ten sam zakatarzony głos rzekł mi:
— Hej! człowiecze! a gdzieżeś tam?
— Jestem, a czego chcesz?
— Tu niema kapitana... kapitana?... jakżeś go tam nazwał?
— Hektora Bambochio.
— Ah, tak... jego tu nie ma... ale znamy niejakiego Bambocha.
— Jego to właśnie szukam, — z ożywioną nadzieją zawołałem, — jest to jego istotne nazwisko, ale... nie wiém dlaczego każe się nazywać kapitanem Hektorem Bambochio?
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/967
Ta strona została przepisana.