sztowne. Ale żem zupełnie nie znał Paryża, sama zatém natura poszukiwań moich zmuszała mię do tego wydatku. Widząc jednak że te poszukiwania zbliżają się ku końcowi, postanowiłem zrazu zapłacić fiakra... ale myśl dziecinna i niedorzeczna którą jednak pojmą ci co się w podobném znajdowali położeniu, wstrzymała mię od odprawienia go piérwéj nim Bambocha obaczę... A dlaczego głównie zatrzymywałem ten powóz tak kosztowny? Oto dlatego że nieznając nikogo w tém ogromném mieście, sądziłem iż człowiek który mię od rana woził nie był mi już zupełnie obcym.
W obecnéj chwili, myśl ta zdaje mi się zbyt nierozsądną, lecz kiedy wspomnę jak okropnego doznałem wrażenia gdym sobie pomyślał:
— Jeżeli dzisiaj Bambocha nie znajdę... ja, który jestem sam, w tém ogromném mieście, sam, bez zasobów, bez znajomości, — pojmuję żem musiał woźnicę uważać prawie za znajomego...
Gdy powóz zatrzymał się przed szynkiem pod Trzema Beczkami, rzekłem do woźnicy:
— Poczekaj na mnie... zabawię tu jakiś czas.
— A zawiniątko jegomości?
— Niech zostanie w powozie.
— Żeby je kto świsnął, nieprawdaż? Nie, nie... bądź iegomość spokojny, schowam je w walizę; a będzie mądry kto je tam znajdzie.
Ta ostrożność wykryła mi nową dobrą stronę
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/970
Ta strona została przepisana.