Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/974

Ta strona została przepisana.

kiem i uprzejmością. Potém fizjonomia jego stała się znowu nieruchomą.
Posługacz sklepowy przystąpił k,u temu nowemu gościowi i spytał od niechcenia:
— A co ci podać mój zuchu?
— Karafkę wódki... — zwolna odparł mój sąsiad, i zdało mi się że mówił to chrapliwym, zupełnie odmiennym głosem.
— Czy chcesz kieliszek mały? zapytał posługacz.
— Chce karafkę wódki i płace za nią... odrzekł sąsiad, poczém z największą flegmą sięgnął do kieszeni od kamizelki i wydobył kilka sztuk złota, wziął jedne i rzucił ją na ceratę stół pokrywającą.
Zdziwiony posługacz zrazu spojrzał na tego człowieka, wziął piéniądz i przypatrywał mu się z niedowierzaniem, wywołaném zapewne nędzną powierzchownością przybylca.
— Idź do kantoru... i brzęknij tym piéniądzem... — rzekł tenże ciągle niewzruszony, jakby go zgoła nie obchodziło krzywdzące podejrzenie posługacza.
Ten, niekoniecznie przywykły do delikatności, istocie poszedł do kantoru; gospodarz szynku kilka razy brzeknął złotym piéniądzem; poczém posługacz wrócił przynosząc go, i rzekł:
— Dobry...
— No, to daj mi karate wódki — zwolna i chrapliwie odparł mój sąsiad.