— Czy zapieczętowaną, proszę pana? teraz już z niejakiém uszanowaniem zapytał posługacz — w najlepszym gatunku?
— Nie.... karafkę wódki takiéj, jaką pijają gałganiarze gdy tu przychodzą... i zapłać sobie.
— To jakiś Anglik, — oddalając się, półgłosem rzekł posługacz.
Coraz mocniéj zdziwiony, ciekawie spojrzałem na tego człowieka, nie spuszczając jednak z oczu drzwi, bo ciągle spodziewałem się że Bamboche przybędzie.
Posługacz wrócił, postawił na stole karafkę i mały kieliszek, i zdał resztę ze złotego piéniądza.
— Szklanki! — rzekł mój sąsiad, — i odsunąwszy na bok dwadzieścia soldów, dał znak posługaczowi aby je wziął dla siebie.
— To jakiś milord, znowu półgłosem powiedział posługacz i spiesznie przyniósł szklankę.
Nieznajomy wsypał w kieszeń zdane sobie drobne pieniądze, nie licząc ich wcale, nalał pół szklanki wódki i wychylił ją od razu.
Potem, oparł głowę o ścianę i siedział nieruchomy, patrząc w górę i kiedy niekiedy bębniąc palcami po stole.
Patrzyłem nań ukradkiem. Jego rysy, dotąd nieruchome i ponure, ożywiały się chwilowo; uśmiechnął się, a ten uśmiech był powabny i przebiegły zarazem; wzruszył ramionami, zanucił coś pod nosem i wpadł znowu w pierwotną obojętność.
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/975
Ta strona została przepisana.